Lata osiemdziesiąte były schyłkową i ostatnią z dekad PRL-u. Po krótkim karnawale Solidarności nastąpiła noc stanu wojennego, wprowadzonego w grudniu 1981 roku. Na kartki kupowano nie tylko cukier i mięso, ale również mąki, kasze, ryż i słodycze, z używek: alkohol i papierosy a z artykułów niejadalnych proszek do prania, benzynę a nawet buty.

Spójrzmy na zdjęcie przedstawiające czołgi na ulicach Warszawy po wprowadzeniu stanu wojennego.

Zdjęcie:

https://www.rdc.pl/informacje/apel-poleglych-w-warszawie-37-rocznica-wprowadzenia-stanu-wojennego/

Czy spodziewalibyście się, że w tym czasie w Polsce można było znaleźć optymistów? Oczywiście, że tak. Optymistów tych poszukiwali i znajdowali agenci Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń. Co proponowano w tych trudnych latach obywatelom i obywatelkom PRL-u? Oczywiście umowy ubezpieczenia – posagowe i emerytalne. Co mnie trochę dziwi, świadczenia z umowy były określone w polskich złotych. Wydaje się, że dużo skuteczniejszym zabiegiem marketingowym byłoby proponowanie Polakom świadczeń w postaci ówczesnej twardej waluty, np. opłaconych z góry kartek na tonę mięsa, górę cukru, tysiąca sztang papierosów CARMEN lub dwóch ciężarówek marki STAR wypełnionych wódką i czekoladą. No, ale „nołbodi is perfekt” – komunistyczni menadżerowie produktu w PZU również.  Klientela rekrutowała się przeważnie z tzw. „prywaciarzy”.

Prywaciarz to po prostu dzisiejszy drobny przedsiębiorca, jednak wtedy - działający w warunkach totalnego braku wszystkich towarów – osiągał on dochody, o których dzisiejsi drobni przedsiębiorcy mogą tylko pomarzyć. Szycie spodni i kurtek z tureckiego dżinsu, produkcja lodów, chałupnicza produkcja pokrowców na samochodowe fotele lub szpanerskich plastykowych gałek dźwigni zmiany biegów z zatopionym logo Marlboro – to wszystko sprzedawało się na pniu i w każdych ilościach. W większej części na lewo. Wobec braku skutecznych systemów kontroli dokumentowano wtedy dla Urzędu Skarbowego może z 30% obrotów a może nawet mniej. Osobiście rozmawiałem w latach 90-tych z jednym z tych przedsiębiorców. Wspominał z nostalgią, że w początkach lat osiemdziesiątych mógł sobie z osiąganych dochodów co kwartał kupić Fiata 125p na giełdzie samochodowej za kwotę ok. 300.000 złotych. W roku 1980 było to 50 średnich wynagrodzeń miesięcznych i dwukrotność oficjalnej ceny nowego pojazdu. Przeliczając wg dzisiejszego średniego wynagrodzenia PRL-owski prywaciarz zarabiał wtedy około 100.000 obecnych złotówek miesięcznie.

 Nasz prywaciarz miał jednak swoją piętę Achillesową. Starzał się równie szybko jak przedstawiciel klasy robotniczej. Niestety jednak jego emerytura była ułamkiem emerytury urzędnika lub robotnika. Czy w tej sytuacji perspektywa zapewnienia sobie dostatniej jesieni życia nie była warta równowartości miesięcznych lewych dochodów? Oczywiście, że była warta. Patrząc dzisiaj na polisy z lat osiemdziesiątych zastanawiam się kogo było wtedy stać na jednorazowe składki w wysokości 50, 100 lub 150 tysięcy ówczesnych złotych? Na pewno nie moich rodziców. Dyrektorska pensja ojca sięgała ośmiu tysięcy złotych, tyle samo zarabiała mama z tytułem doktora na Politechnice Śląskiej – głównie na pracach zleconych przez szastające pieniędzmi huty. Z tymi dochodami byliśmy elitą finansową PRL-u, oczywiście nie uwzględniając osób handlujących używanymi oponami sprowadzanymi prywatnie z RFN lub dzierżawców kiosków WARS na dworcach kolejowych. Było nas stać na kupowanie mięsa i wędlin na czarnym rynku oraz na wczasy w Bułgarii, jednak przy trójce dzieci moi rodzice nigdy nie osiągnęli poziomu oszczędności pozwalającego na jednorazowe opłacenie składki w wysokości 150.000 złotych (po 50.000 na każde dziecko).

 Z perspektywy dzisiejszej wiedzy historycznej zastanawiacie się zapewne czy osoby kupujące dla siebie polisy emerytalne lub polisy posagowe dla swoich pociech faktycznie były naiwne i nie dostrzegały narastającej inflacji stanowiącej zagrożenie dla realnej wartości przyrzeczonych świadczeń? Na pewno nie. Polisy miały mechanizm urealnienia świadczeń uwzględniający istniejącą wtedy inflację. Przyjrzyjmy się kolejnej polisie.

Pani Anna była osobą uposażoną z umowy ubezpieczenia posagowego zawartej przez jej bliskich. Umowa została zawarta w roku 1984 na okres piętnastu lat. Suma ubezpieczenia wynosiła 98.000 ówczesnych złotych, ale polisa zawierała oprócz sumy ubezpieczenia także sumę uposażenia Ciekawe, prawda? Spróbujcie znaleźć sumę uposażenia w dzisiejszych polisach np. Avivy lub Nationale Nederlanden. Sumą uposażenia była suma ubezpieczenia wzrastająca corocznie o 11%. W tym czasie wydawało się to skutecznym zabezpieczeniem przed inflacją. Wyliczona wg tego wskaźnika wzrostu suma uposażenia określona w polisie wynosiła 259.700 złotych. Wygląda fajnie, ale żeby uzmysłowić sobie wartość tego świadczenia skonsumowanego przez hiperinflację końca lat 80-tych przeliczmy tę kwotę na nowe złote, czyli po prostu podzielmy ją przez 10.000. Obiecane w polisie świadczenie wynosiło w roku 1999 (data wygaśnięcia polisy) dwadzieścia pięć złotych i dziewięćdziesiąt siedem groszy. Na szczęście dla pani Anny rok 1999 był okresem kiedy w tych sprawach zapadło już wiele wyroków sądowych dzielących ryzyko hiperinflacji pomiędzy ubezpieczonego i ubezpieczyciela. Świadczenia sądy wyliczały w oparciu o średnie pensje. Jednak np. w roku 1995 czytałem o przypadkach kiedy PZU proponowało emerytowanym ubezpieczonym renty w wysokości 60 groszy. Z polis posagowych wypłacano po 400 lub 600 złotych i kto się nie odwołał mógł potem tylko płakać, ponieważ waloryzacji nie podlegały spełnione świadczenia. Praktycznie jedyną drogą uzyskania choć części uposażenia było założenie PZU sprawy sądowej.  Tak postąpiła również nasza bohaterka. Akurat ta sprawa skończyła się dla pani Anny bardzo dobrze. Sąd podzielił ryzyko hiperinflacji pomiędzy ubezpieczyciela a uposażonego w proporcji 70/30 procent (na ogół sądy dzieliły to ryzyko w równej proporcji czyli 50/50 procent). Czasami sądy waloryzowały nie sumę uposażenia tylko sumę ubezpieczenia (a więc w naszym przypadku kwotę trzykrotnie niższą). Co prawda bohaterka tej historii przeszła drogę od sądu rejonowego, poprzez sąd apelacyjny do sądu najwyższego, ale zaproponowane początkowo przez PZU świadczenie w wysokości 4.000 złotych ostatecznie zostało wyrokiem sądowym określone na blisko 12.500 złotych. Swoją drogą ciekawe ile złotych z przyznanego przez sąd świadczenia pochłonęło wynagrodzenie prawników.

Opisana tutaj historia miała wyjątkowo szczęśliwe zakończenie. Między innymi dlatego, że bliscy pani Anny opłacili składkę w wysokości 50.000 złotych jednorazowo oraz ze względu na determinację uposażonej w dochodzeniu świadczenia drogą sądową. W polisach ze składką miesięczną w okresie hiperinflacji PZU rezygnowało w ogóle z inkasowania składki. Jak zatem można było domagać się waloryzacji świadczenia rentowego wyliczonego na przykład na 60 groszy, jeżeli przez kilka lat nie płaciło się składki. Ogólnie rzecz biorąc ubezpieczeni, którzy w latach 70-tych i 80-tych powierzyli swoje niemałe pieniądze PZU mieli 50% szans na uzyskanie części obiecanego świadczenia, i to tylko o tyle, o ile zdecydowali się wieść spór z PZU w sądzie. W latach 90-tych poznałem wiele osób, które machnęło ręką na prowadzenie sporu z PZU i zadowoliło się kwotą 500 lub 600 złotych świadczenia. Gwoli uczciwości dodajmy, że akurat PZU najmniej było winne tej sytuacji. Oto wypowiedź ówczesnego dyrektora naczelnego PZU Eugeniusza Kreida: „W systemie gospodarki nakazowej, PZU był zmuszony lokować rezerwy w budżecie państwa względnie w banku, na domiar bardzo nisko oprocentowane. Przyszło załamanie ekonomiki socjalistycznej, a z nim gwałtowna inflacja. Nasze rezerwy bankowe padły. Przyjęto wówczas zasadę, że wkłady oszczędnościowe rewaloryzowano w stosunku 1:3. Niestety, wkładów PZU to nie dotyczyło. Rada Ubezpieczeniowa protestowała, ja, jako jej przewodniczący interweniowałem kilkakrotnie u dwóch kolejnych premierów, Zbigniewa Messnera i Mieczysława Rakowskiego. Jednak bez skutku. Ubezpieczeni zostali po prostu okradzeni. Ale nie przez PZU, jak tłumaczą niektórzy po dziś dzień, a przez rząd".

No cóż, obojętnie czy winny był kowal czy cygan, kolejne pokolenie zostało poddane eksperymentowi Pawłowa. Powoli świadomość, że zasadą działania ubezpieczyciela jest grabież składki i skuteczne unikanie wypłacenia świadczeń zaczęła być (podobnie jak antysemityzm) przenoszona z mlekiem matki i utrwalana w genach rodziców. Tym bardziej zdumiewające jest, że kolejne pokolenie dało się zgolić ubezpieczycielom – tym razem z ładnymi światowymi szyldami. Ale najpierw czeka nas opowieść o senatorze Baranowskim, jego dzielnych epigonach i budowaniu potęgi polskich firm asekuracyjnych w latach 90-tych.

Bibliografia:

  1. „Polski rynek ubezpieczeń na tle kryzysów społeczno-gospodarczych” pod red. Stanisław Nowak, Andrzej Z. Nowak, Andrzej Sopoćko, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego;
  2. „Ubezpieczenia gospodarcze i społeczne w dobie przemian” pod red. Maciej Cycoń, Tomasz Jedynak Grzegorz Strupczewski. Przegląd Ubezpieczeń 2017, wyd. Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie;
  3. Marian Szczęśniak: „Historia ubezpieczeń polskich po II wojnie światowej”, Monitor Ubezpieczeniowy nr 51 - grudzień 2012;
  4. dr Marcin Kawiński: „Ubezpieczenia w rozwoju społeczno-gospodarczym Polski” Wiadomości Ubezpieczeniowe nr 2/2013;
  5. Agnieszka Pobłocka: „Rozwój polskiego rynku ubezpieczeń w latach 1991-2008” w Wiadomości Ubezpieczeniowe nr 1/2010
  6. „Nabrani na polisy” aut. Andrzej Dryszel, Tygodnik Przegląd; 09.12.2002;
  7. Przemysław Łagrowski: „Upadek firmy ubezpieczeniowej”, portal Money.pl. grudzień 2015;
  8. Michał Szafrański: „Ile kosztuje polisa inwestycyjna…”, wrzesień 2014, na stronie https://jakoszczedzacpieniadze.pl/
Pin It

   DSC_0062-3.jpg

Cześć, dziękuję za zainteresowanie moim blogiem. Jeżeli masz problem, pytanie, jakąkolwiek potrzebę związaną z ubezpieczeniem a na razie nie ma tu artykułu dotyczącego interesującego Ciebie tematu zadzwoń +48 692 450 000 lub napisz m.szulc@mediantabroker.pl. Jeżeli chciałbyś, żebym to ja był osobą której zaufasz w sprawie ubezpieczenia prywatnego lub Twojej firmy to kontakt masz powyżej. Maciej Szulc